czwartek, 24 czerwca 2021

Challenge: Love me: Part 2

 Ren powoli pałał nienawiścią do swojego losu. Jedyne dobro to to że zmienił się po poznaniu Yoh i Men, wszystko inne to splunięcie na niego przez los... Obecnie szedł do domu po pracy.... domu który zamiast poukładanego, luksusowego apartamentu zmienił się w ciepłe miejsce i nienawidził że mu się to podoba. Men już był zdrowy, ale budynek w którym mieszkała Miki spłonął bo jakiś kretyn palił w łóżku i kobieta została u niego. Znalezienie mieszkania w Tokyo było jak próba zapalenia mokrego drewna w deszcz mając jedną zapałkę w przemoczonym pudełku... Finanse nie były problemem... Na domiar złego jego syn chyba zakochał się w Miki. Potrafił godzinami grzecznie siedzieć i słuchać jak nuci lub gada do siebie, co gorsza polubi jakikolwiek gatunek muzyki ta dziewucha słucha...     Chociaż kiedy ze sobą sypiali było łatwiej bo by zniknąć sobie z oczu wystarczyło przejść z pokoju do pokoju, a nie się zbierać, przemywać i zwiewać byle by jako pierwszy... No i codzienne domowe posiłki nie były złe... No i może te rośliny wcale mu aż tak nie przeszkadzały jako zastępstwo pustki w mieszkaniu... no i ten zapach kwiatów albo ciastek... i te poduszki na prawdę były wygodne i pomagały w siedzeniu i relaksie tak jak i te świeczki.... A niech wszystkie diabły ją pochłoną i ten cholerny, poprawny ale dalej cholerny, przesąd że w mieszkaniu kawalera potrzeba kobiecej ręki by stał się prawdziwym domem... Red zaryczał jak ranny niedźwiedź będąc w windzie i spojrzał na zakupy, kiedyś była to ledwo jedna torba, teraz pięć... Miki oczywiście dokładała się do wszystkiego, choć to raczej on powinien jej dopłacać za zajmowanie się domem, dalej wykonywanie zawodu i opiekę nad swoim małym diabłem, podejrzewa że jego syn za nim nie przepada.... Przykleił się do Miki jak mała panda i daje jej zrobić dosłownie wszystko, umyć się, ubrać, grzecznie je to co kobieta mu zrobi...

Wzdychając po raz sześćdziesiąty piąty odkąd wyszedł z samochodu wszedł do domu pachnącego pomarańczami i wanilią. Brązowa czupryna pojawiła się jako pierwsza a potem reszta perfekcyjnego ciała w długiej do kolan z tyłu sukienko koszuli przepiętej paskiem i do tego jeansy do kolan czule otulające jej dolne partie ciała. Miała także fartuch i polik w kremie.

-Witam z powrotem Panie Tao-oznajmiła wesoło kiedy postawił torby na blacie. Men siedział grzecznie w kojcu pełnym pluszaków które dostał od Miki, nie dął mu ich dotknąć.-Dzisiaj wołowina z ryżem, duszona z warzywami w sosie własnym, a na deser lody mleczne- powiedziała mu z uśmiechem, który po chwili zniknął.

-Dziękuję-powiedział Ren odchodząc, a Miki patrzyła za nim jak ostatnia kretynka. Dopiero kiedy poszeł się myć zrozumiał CO się stało. Oto i On.... Ren Tao, głowa dumnego rodu Tao, ucałował jej polik jak by było to codziennością i odszedł jak gdyby nigdy nic.... świetnie, cudownie, wspaniale.... może jeszcze zacznie ją przytulać jak gotuje, albo jak siedzi na kanapie... Moze jeszcze będzie oglądać z nią filmy i tulić się pod kocem, jedząc ten śmieciowy popcorn, który był o dziwo cholernie smaczny kiedy go robiła, może jeszcze zaczną chodzić na rodzinne spacerki nad jezioro, plaże, do parku... Nie, nie, N.I.E... 

Woda zaczęła opadać na jego ciało a on tylko myślał ze nie ma opcji że to się dzieje... Bawienie się w rodzinę mu nie wyszło, miał się poddać i tu boom, jakieś nieogarnięte, brązowowłose istnienie z... błyszczącymi jak klejnoty oczami niczym bursztyn, które tańczyło rano do jakiś piosenek, nucąc je i robiąc śniadanie... Ren nie chciał już się zakochać... Choć w sumie czy on i Jeanne byli zakochani? On po prostu chciał się bardziej zbuntować wujkowi, a ona wyrwać z wyrzutków i zrobić coś niepoprawnego jak to wtedy ujęła, kolejny przykład jego szczęścia... Oboje rano stwierdzili ze ten błąd był wielkości saturna łącznie z jego pierścieniami, a po trzech miesiącach do drzwi puka Jeanne z wieściami...Ślub był potrzebny w sumie cholera wie komu... Rozwód odbył się wręcz od razu po narodzinach Mena i od tamtej pory był sam, potem ją poznał i zaczęli się spotykać na upojne noce.

Oczywiście jego szczęście znowu zaostrzyło kły i stało się to czego się obawiał... zaczął ją lepiej poznawać i stawała się ważna... DLA JEGO SYNA OCZYWISCIE! Woda zakłócała  hałas z uderzeń jego pięści w kabinę, frustracja robiła swoje...Stał tak pod wodą dobre pół godziny, myśląc o swoim życiu i losie.

Kiedy wyszedł w dresowych spodniach i luźnej koszulce, wycierając włosy był świadkiem jak Miki czyta Menowi, naczynia były pozmywane, a dziecko najedzone... Ren podszedł do stołu, usiadł i zaczął spokojnie jeść. Jak zawsze smakowało cudownie. Patrzył na nią, jak usypia jego syna, cierpliwie jak zawsze... Tylko względem niego i białowłosego... No jest jej coś winien w natkę... Przypomniała mu się jedna z rzeczy które lubiła, rzeczy które tak bacznie i skrupulatnie unikał, informacje które starannie zakopywał pod murem Chińskim i sadził na nich trujący bluszcz... 

-Może w weekend pójdziemy na plażę z Menem?-spytał. Kobieta zadrżała na jego słowa, cóż było tu cicho jak w grobie, a on nagle przerwał tą cisze. Powoli się odwróciła, szok i niedowierzanie, ale i radość malowały się na jej twarzy. Szeroki uśmiech rozkwitł, pokazując idealne zęby, a delikatny kolor szminki dodawał tylko uroku temu uśmiechowi.

-Chętnie-odparła wesoło, tuląc dziecko do piersi, w którą bardziej się wtuliło, zapewne by być bliżej serca kobiety.... 

W co Ty się pakujesz, Tao pomyślał Ren nim wrócił do jedzenia posiłku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz